Jaka jest Twoja supermoc?
Co ja się mam z tą moją kreatywnością. Może to, co napisałam nie brzmi za skromnie, bo przecież kreatywność jest cechą pożądaną we współczesnym świecie, ale uwierzcie mi czasami chciałabym już przestać ciągle kombinować.
Kreatywność to ludzka super moc. Każdy się z nią rodzi, ale nie każdy jej używa tak, jakby mógł. To ogromny twórczy potencjał! Bez względu na to czy pieczesz ciasta, stroisz choinkę, robisz zdjęcia, wychowujesz dzieci czy uczysz w szkole – wszystko jest kreatywnym działaniem. Nie zawsze doskonałym, to fakt. Myślę tu o moich nieszczęsnych ciastach, ale z każdym kolejnym razem, jeśli się nie zniechęcisz twoja kreatywność wzniesie się na wyższy poziom. Skąd to wiem? Opowiem Wam moją historię.
Zawsze uwielbiałam tworzyć historie w mojej głowie. Moja przyszłość jako małej Agusi miała miliony scenariuszy: widziałam się na pięknej scenie jako piękną primabalerinę, gdy jechałam na egzamin do szkoły baletowej jako 7 latka, to nakręcało mnie bardzo, ale też doprowadzałam samą siebie do płaczu widząc się oczami wyobraźni jak płaczę w poduszkę z tęsknoty za rodzicami w ciemnym obskurnym pokoiku w internacie.
Od razu was uspokoję, żaden z tych scenariuszy się nie ziścił. Jak to w życiu bywa, nie przyjęli mnie do szkoły baletowej ani tym razem, ani kolejnym, gdy już jako licealistka, zawzięta amatorka tańca pojechałam na kolejne przesłuchanie. Wtedy jako nastolatka widziałam się na Broadwayu Przypominam – to były lata 90., w Polsce powstało „Metro”, każdy chciał tańczyć w musicalu. No może nie każdy, ale wśród moich przyjaciół śpiewaliśmy piosenki z „Metra” ze łzami w oczach i marzyłyśmy o życiu w bohemie artystycznej.
Potem dorosłam! To był dość długi czas, kiedy moja kreatywność została na moment zepchnięta na dalszy plan w życiu. Dorośnij dziewczyno! Skończ studia! Weź się do roboty!
Wtedy bardzo denerwowało mnie to, że mam tyle pomysłów. Że mogłabym robić tyle rzeczy. Pomysły rodziły się non stop a ja nie potrafiłam nic wybrać. Totalny chaos. Głupio się przyznać, ale zazdrościłam osobom, które wiedziały czego chcą. Wydawało mi się, że innym to przychodzi tak łatwo, tylko ja się tak miotam. Wydawało mi się nawet, że jest ze mną coś nie tak.
Moje przypuszczenia się potwierdziły.
Ze mną jest coś nie tak! Jestem bardzo kreatywna, czuję się dobrze, kiedy robię różne rzeczy. RÓŻNE, im więcej tym lepiej! Nie jestem przy tym tytanem pracy, co kosztuje mnie często stanem przedzawałowym, ale taka jest moja strategia. Rodziłam dzieci i pracowałam, a teraz kiedy moje życie powinno zwolnić tempo, rzucam się w nowe obszary i zgłębiam coraz to nowe obszary. Publikuję treści na Instagramie, na Facebooku, piszę bloga, tworzę kursy dla kobiet, uczę się biznesu on-line budując własną markę osobistą. Wszystko to mnie fascynuje!
OK, do pointy: moja duża rodzina, moje małżeństwo, macierzyństwo, jest bardzo twórcze. Nigdy się nie bałam mieć dzieci, bo byłam przekonana, że zawsze coś wymyślę. Nie bałam się, że coś się stanie, bo zawsze da się coś wykombinować. Nie mam na to innej teorii. Jedynie duże zaufanie, że życie niesie ze sobą coś dobrego i swobodna twórczość.
A jako mama licznej rodzinki osiągnęłam mistrzostwo! W co się ubrać? nur do szafy i już, dzieci gotowe. Obiad? Proszę bardzo! Trochę tego i trochę tego i będzie ok. Wakacje? Zawsze spontanicznie i najlepiej. Wieczorki taneczne, planszówki i wycieczki rowerowe, treningi z dziećmi, przedstawienia… I to się sprawdza!
Jeśli porówna się kreatywność do mięśnia, to od razu widzimy, że ilość powtórzeń ma znaczenie. Ktokolwiek robił sobie „bicki”, ten wie to dokładnie. Moje codzienne zajęcia – od pomysłu na śniadanie po historyjkę na dobranoc – to ćwiczenia kreatywności. Mój „bicek” jest spory! Choć przez lata myślałam, że to wada, że to chaotyczne, że oszaleje ja lub ktoś z mojej rodziny, to jednak cieszę się, że tak mam.
A wracając do tańca zawsze pozostał moja pasją! Tańczę w kuchni, z mężem jak tylko go dorwę i z dziećmi. Od kilku lat tworzę na święto szkoły moich dzieci choreografię na rodzinny flash mob. Mamy z tych występów wspaniałe wspomnienia. Może to nie Broadway, ale to właśnie ja, mama siedmioroga dzieci z „roolercosterem” w głowie.